Z pudła na wolność

Moja dobra znajoma imieniem Róża ostatnio przywiozła ze schroniska psa. Jest to mieszaniec, który ma coś z terriera, koloru szaro-burego. Z tego co opowiadała wynika, że jest to zwierzę bardzo spokojne i grzeczne. Nie ma zapędów do agresywnego rzucania się na ludzi albo ich własność. Nie robi też wrażenia spanikowanego ani przestraszonego.
Dziwi mnie to, bo słyszałam różne opowieści o „uratowanych” ulubieńcach. Taki pies ma często trudności z przystosowaniem się do normalnego życia. Może to wynikać z przebywania w miejscu, w którym żadne zwierze przebywać nie powinno. Może też być spowodowane jakimś urazem z przeszłości, na przykład wynikające z kontaktu z nieodpowiednimi ludźmi. Tak czy inaczej, może być nieciekawie. Zaciekawiła mnie jednak ta możliwość – żeby dostać ze schroniska przyjaciela, który nie będzie sprawiał zbyt wielu problemów. Pomyślałam, co by było gdybym to ja zdecydowała się na taki krok?
Gdyby do tego doszło, chyba podjęłabym się opieki nad spokojnym psem. Oczywiście, wesołe psy pełne energii mogą być świetnymi towarzyszami, ale chyba odpowiada mi bardziej mój własny sposób na spacery i tryb aktywności. Nie żyję w końcu gdzieś na polanie, gdzie owczarek-ulubieniec mógłby pobiegać za owieczkami. W mieście chyba nie ma warunków do wychowania prawdziwie aktywnego psa. Dobrze dla Róży, że jej nowy pies (nazwany imieniem Rafi) nie ma zapędów do ciągnięcia za sobą właściciela za pomocą smyczy.
Zastanawiałam się nad rasą najbardziej odpowiedniego dla mnie zwierzaka. Chyba bardziej odpowiadałyby mi mniejsze psy. Chcoiaż kiedyś znajomy proponował mi wilczura – obecnie wilk pilnuje jednego z parkingów przy Okęciu w Warszawie (nigdy tam nie byłam ale podobno psiak ma się dobrze – gdyby jednak któryś z moich czytelników przypadkiem zostawił tam samochód, bardzo proszę o kontakt i potwierdzenie że jest ok – żeby wejść na stronę trzeba kliknąć napis). Z drugiej strony – czy byłby bardziej szczęśliwy ze mną niż gdzieś między samochodami? Z jednej strony tak: miałby dobre jedzenie i miękki kojec. Z drugiej: tam cały czas siedzi na dworze, może biegać i być szczęśliwy.. To raczej kwestia przyzwyczajenia i chowania od małego. Wracając.. Przez chwilę zastanawiałam się nad pekińczykami i mopsami. Chyba w schronisku nie ma ich za wiele. Ludzie jakoś zapominają, że psia przyjaźń nie ma różnej wartości w zależności od rasy. Chyba większy sens miałoby przyglądanie się każdemu psu indywidualnie, nie przez pryzmat rodowodu. W końcu jest dużo rasowych psów, które wymagają zdecydowania w wychowaniu.
Decyzję na razie odkładam, w końcu to bardzo poważny krok. Bardzo możliwe, że nie podejmę się tego. Chyba za dużo podróżuję, żeby zabierać ze sobą wszędzie psa.

Dodaj komentarz